Po prostu twój standardowy populista miliarder mający masowy publiczny dąs po cierpieniupolitycznego odrzucenia, jak się wydaje, i z pewnością zasłużył na to odrzucenie. Była to brudna, pełna złych emocji kampania, w której fałszywa strona internetowa i e-maile przechowywane na rosyjskim serwerze Yandex fałszywie twierdziły, że przeciwnik Babiša, emerytowany generał armii Petr Pavel, zmarł.

Babiš zaprzeczył, że brał udział w tym oszustwie, ale jego kampania próbowała podsycić strach przed wojną między NATO a Rosją i podkreślała, że nie jest on sprzymierzony z "lekkomyślnym" Zachodem.

Nie tylko sprzeciwiał się wysłaniu przez NATO broni na Ukrainę, aby oprzeć się rosyjskiej inwazji, ale powiedział. Nawet gdyby Rosja zaatakowała kolegę z NATO, Polskę, nie wysłałby czeskich wojsk, by pomogły ją bronić (choć ma traktatowy obowiązek to zrobić na mocy Karty NATO).

"Nie zamierzam wciągać Czechów w wojnę" - czytamy na plakatach, które Babiš rozlepił w całym kraju. "Jestem dyplomatą, a nie żołnierzem". Ale w rzeczywistości nie jest ani jednym, ani drugim, a większość obywateli Czech przejrzała go na wylot.

Oczywiście, że tak. Czesi żyli pod rządami komunistycznymi przez ponad czterdzieści lat, a kiedy próbowali je zrzucić w 1968 roku, Moskwa wysłała wojska, by siłą zdławić pokojową rewoltę. Tego nie zapomniano i wyraźnie widzą analogię z tym, co Rosja robi dziś na Ukrainie.

Tak więc 57,3% wyborców oddało swoje głosy na kandydata pro-NATO, Petra Pavla. Zastąpi on w marcu obecnego, raczej prorosyjskiego prezydenta, Milosa Zemana, a wierność Czech wobec sojuszu z NATO jest zapewniona. Ale co myślało pozostałe 42,7% czeskich wyborców?

Nie myśleli: "Biedni starzy Rosjanie, znowu atakowani przez złe siły NATO. Nic dziwnego, że musieli najechać na Ukrainę, żeby obalić nikczemnych żydowskich nazistów, którzy rządzą tym ukradzionym rosyjskim terytorium i dokonują ludobójstwa na jego niewinnych rosyjskojęzycznych mieszkańcach."

Wśród mieszkańców Czech po kilku pokoleniach bliskiego i przeważnie nieprzyjemnego kontaktu ze sposobami działania państwa rosyjskiego pozostało bardzo niewielu "pożytecznych idiotów". To, co większość ludzi, którzy głosowali na Babiša, naprawdę myślała, to "Przepraszam za Ukraińców, ale nie chcę, żeby moje dzieci zginęły w wojnie atomowej." I mieli też rację.

Rosyjska inwazja na Ukrainę była głupia i zbrodnicza, i należy się jej przeciwstawić. Doktryna odstraszania nuklearnego, która ma zapobiec temu, by ten opór nie spowodował eskalacji w wojnę nuklearną, jest potrzebna, ale zawodna. Problemem jest wojna. Nie tylko ta czy inna wojna, ale cała ta instytucja.

Wojny zawsze dotyczyły terytorium i są starsze niż ludzkość. Większość zwierząt broni swoich terytoriów w taki czy inny sposób, a drapieżniki żyjące w grupach na ogół bronią ich siłą. Dotyczy to również wczesnych istot ludzkich: praktycznie wszystkie grupy łowców-zbieraczy zawierały sojusze i toczyły wojny, by chronić lub nawet poszerzać swoje terytoria.

Miało to sens dla nich i nadal ma sens dla ludzi, którzy zaczęli żyć w większych grupach zwanych cywilizacjami, ponieważ terytorium było jedynym prawdziwym źródłem pożywienia, bogactwa i władzy. Budowaliśmy coraz większe i bardziej złożone instytucje wojskowe, by chronić i rozszerzać nasze ziemie, a społeczeństwa, w których dziś żyjemy, były zwycięzcami tego procesu.

Jednak przez ostatnie dwa stulecia, od czasu rewolucji przemysłowej i naukowej, ziemia nie jest już głównym źródłem bogactwa i władzy. Co więcej, poziom zniszczeń jest tak wysoki, że w wojnach XX i XXI wieku nawet zwycięzca rzadko osiąga zyski.

Instytucje wojskowe powinny się więc już kurczyć, ale tak nie jest. Liczba ofiar zmniejszyła się w ciągu ostatnich 75 lat i nie użyto żadnej broni jądrowej, ale cierpimy na zły przypadek opóźnienia kulturowego.

Nie chodzi o to, że ludzie nie są świadomi problemu. Wysiłki mające na celu zastąpienie wojskowej "równowagi sił" cywilnymi instytucjami międzynarodowymi, które arbitrażowałyby między krajami i zapobiegały agresji, rozpoczęły się po dwóch wojnach światowych ubiegłego wieku (Liga Narodów i ONZ) i trwają do dziś, ale postępy są bardzo powolne.

A co to wszystko ma wspólnego z wynikiem wyborów w Czechach? Tylko tyle, że argumenty obu stron, jakkolwiek cząstkowe i wypaczone, są tylko kolejną rundą w debacie, która ma już ponad sto lat i nadal nie ma żadnego zakończenia.


Author

Gwynne Dyer is an independent journalist whose articles are published in 45 countries.

Gwynne Dyer