Było to tak małe wydarzenie, że nie miałem zamiaru nic o nim pisać, ale potem zaczęło się samo układać w mojej głowie. Istnieje gra słów między "Celorico" i"Celeiro Rico", a nasza câmara wzięła to pod uwagę i postanowiła promować "bogatą stodołę" produktów rolnych z okolicy; mikrorynek sprzedający produkty pojawiał się w różnych miejscach wokół concelho.
W ostatnią niedzielę przyszła kolej na nasz zakątek gminy. Wybrali miejsce przed bombeiros w Mota, wiosce na wschód od nas i miejscu, które dobrze znamy, ponieważ znajduje się tam nasze centrum zdrowia i najbliższy supermarket. Mota jest trochę dziwnym miejscem i charakteryzuje się kilkoma zadziwiająco brzydkimi czteropiętrowymi budynkami pokrytymi jaskrawoczerwoną cegłą w czymś, co poza tym mogłoby być dość ładną wioską. Zwykle nazywam ją Blota (jak "plama na krajobrazie"), ale jest to przydatne i funkcjonalne centrum różnych lokalnych usług, których nie mamy w naszej własnej freguesia, w tym, jak się wydaje, mikrorynek Celeiro Rico.
Łatwy dostęp, ale niskie zaufanie
Po przybyciu na miejsce okazało się, że zaparkowanie było łatwiejsze, niż mogliśmy sobie wyobrazić, co również powiedziało nam o tym, ile osób może tam być, a ile nie. Było tam tylko pół tuzina straganów oferujących towary do sprzedaży, ale mimo to w całym tym biznesie panowała atmosfera festynu: były jakieś chorągiewki i muzyka rozbrzmiewająca z głośników, które, z przyjemnością zobaczyłem, były zasilane przez podłączenie do świateł ulicznych.
Było też coś innego, co uderzyło mnie w straganiarzach. Zwykle, gdy idziesz na zwykły targ, straganiarze są doświadczonymi handlarzami z pewną pewnością siebie i duchem, który czasami może wydawać się przytłaczający - i słownictwem, które może sprawić, że twoje oczy będą łzawić. Ci straganiarze byli jednak łagodni w porównaniu, zwykli João i Marias robiący coś nieco poza ich normalną rutyną. Jeden lub dwóch z nich wydawało się nawet nieco niepewnych siebie - lokalni producenci nieco zawstydzeni odkryciem, że sprzedają to, co sami wyhodowali. Jeden ze straganiarzy powiedział nam, że câmara potwierdziła pochodzenie sprzedawanych towarów i możemy być pewni, że wszystkie towary pochodzą z Celoricense, od bobu po licor de camélia i od broa po ocet jabłkowy.
Barter
Mieszkamy w wiosce, w której handel towarami rolnymi jest dość powszechny, podobnie jak w większości obszarów wiejskich. Chciałem napisać "dawane" zamiast "barterowe", ale prawda jest taka, że jeśli pewnego dnia na naszym progu w tajemniczy sposób pojawi się worek, wiadro lub pudełko z towarami, o które nie prosiliśmy, od razu będziemy wiedzieć, od kogo one pochodzą (tylko X uprawia taką kapustę; pamiętam, jak Y mówił mi o tej fasoli; widziałem to na drzewach Z). Od razu pomyślimy też "co możemy dać w zamian?", nawet jeśli będzie to tylko kilka słoików zeszłorocznego dżemu dyniowo-cytrynowego lub pomoc przy budowie kanału nawadniającego. Nie ma czegoś takiego jak prezent bez towarzyszącej mu myśli o jakiejś wzajemnej odpowiedzi; innymi słowy, barter - ale bez przekomarzania się.
Radość z jedzenia lokalnych produktów
Jedzenie posiłków, w których każdy składnik jest lokalnie uprawiany lub hodowany, daje ogromną radość, ale oczywiście jest to trochę sprawa trafiona i chybiona. W niektórych tygodniach ledwo możemy przejść przez drzwi z powodu ogromnej ilości skrzynek i wiader z owocami i warzywami wciąż noszącymi glinę tutejszych pól, podczas gdy innym razem będzie to wycieczka do miasta, aby znaleźć coś na obiad. To, że możemy teraz mieszać te dwie sytuacje, wpadając do Blota, przepraszam, Mota, wydawało mi się wielkim pozytywem: zamiast zastanawiać się, na co wymienić lub wydać pieniądze w sklepach w mieście, możemy wymienić kilka monet na produkty uprawiane przez zwykłych ludzi mieszkających tuż za rogiem. I, mój Boże, można było znaleźć wiele dobrych rzeczy. Cóż, to ma sens - jeśli zamierzasz wystawiać towary na sprzedaż ludziom, którzy są w zasadzie twoimi sąsiadami, to nie zamierzasz się zhańbić, wystawiając byle jakie śmieci, prawda? Wypełniliśmy torbę lokalnymi dobrociami.
Zaskakująca wydajność
Młoda para przebrała się za staruszków, chwiejąc się w ubraniach z minionej epoki. Mieli zgięte plecy i używali solidnych lasek do podpierania się, rozmawiając z różnymi straganiarzami i udając, że robią zakupy. Oczywiście nikt nie dał się nabrać, że naprawdę są staruszkami, ale był to przyzwoity kawałek ulicznego teatru. Było to szczególnie widoczne, gdy nagle wyskoczyli w powietrze i zaczęli wykonywać energiczne tańce, uderzając w swoje laski jak w klepkach używanych przez Pauliteiros de Miranda lub mniej energicznych tancerzy Morris w Anglii. Muzyka, niestety, nie była folclórico, ale pimba. Cóż, nie można wygrać z nimi wszystkimi.